Takie długie spanie nie jest do mnie podobne ale
po wczorajszej imprezie to zrozumiałe. Nie mam
też żadnych motywacji do opuszczenia ciepłego
śpiwora. Dzisiaj żegnamy się z Dolomitami
więc można się jeszcze powylegiwać. Przez
płótno namiotu przebija słońce i zapowiada
się doskonała pogoda. Szkoda, że musimy już
wracać... ale przed nami jeszcze Wenecja i ogromna
jaskinia na Słoweni – Postojna.
Namiot
zostaje zwinięty i wszystkie toboły lądują w
bagażniku Temperówki. Idę zapłacić za nasz
pobyt. Żegnamy miłych Włochów i ruszamy w
kierunku Wenecji. Obieramy kurs na Feltre,
Montebellune i Trevisio. Droga jest naprawdę
malownicza. Mijamy wjazd do kilkukilometrowego
tunelu, jedziemy zboczem góry wzdłuż rwącej
górskiej rzeki.
Opuszczamy
nasze kochane Dolomity. Składam sobie solenną
obietnicę powrotu w ten przepiękny kawałek
ziemi. Przy drodze na którą skręciliśmy stoi
duży sklep sportowy. Zajeżdżamy pod niego w
nadziei tanich zakupów. Siesta ! No tak, w
całych Włoszech nie pracuje się między 12 a
15. Zdegustowani tym zwyczajem ruszamy w dalszą
podróż.
Właśnie
przejeżdżamy wielką groblę łączącą
Wenecję z lądem. Po obu stronach autostrady
niezliczona ilość jednostek pływających.
Droga kończy się na ogromnym placu. Stoimy w
kolejce do piętrowego parkingu. Posuwamy się
bardzo wolno ale w końcu udaje nam się uzyskać
miejsce na pierwszym piętrze. Zostawiamy samochód z
kluczykami w stacyjce. Pracownik parkingu musi
mieć możliwość przestawienia go w razie
potrzeby, gdyż auta są tu bardzo gęsto
upakowane.
Wychodzimy
z zimnego wnętrza budynku. Idziemy zwiedzać
Wenecję – ot tak, bez żadnego planu czy mapy.
Heniek z Sebastianem już tu byli więc dajemy
się im oprowadzać. Sebastianowi powoli mija
też zły humor, którego nabawił się przy
parkowaniu Temperówki. Na początku idzie w
bezpiecznej od nas odległości ale po przejściu
kilku mostków znowu stanowi z nami zwartą grupę.
Piękne
są te uliczki Wenecji. Wąskie, kręte z
niezliczoną ilością mostów. Wszystko tutaj
pływa – taksówki, tramwaje i łodzie
prywatne... specyficzne miasto. Trafiamy także
na młodą parę udającą się gondolą do
ślubu. Romantycznie...tylko woda w kanałach
śmierdzi...
Dochodzimy
do placu Świętego Marka. Ogromna liczba
turystów miesza się z równie wielką liczbą
gołębi. Niesamowite wrażenie. Na każdym kroku
można kupić ziarno dla ptactwa i dokarmiając
żarłoczne stworzonka wykraść wspólne
zdjęcie.
Ta
restauracja będzie dobra. Sadowimy się w
wygodnych krzesełkach blisko dużego mostu.
Zamawiamy pizzę. Jest to moja pierwsza wenecka
pizza. Trzeba przyznać, że całkiem,
całkiem... Kelner coś długo zwleka z wydaniem
reszty, ale my uparcie czekamy. Zauważył, że
nie da się z nas wydusić dużego napiwku więc
w końcu przynosi nasze pieniążki. Nie
jesteśmy Włochami ale umiemy czytać –
napiwek wliczony w cenę.
Zabłądziliśmy
? Na to wygląda. Ale nic, skręcamy bardziej na
prawo. O.. chyba widać gmach parkingu. Odbieramy
Temperówkę i przez szyby żegnamy to piękne i
niepowtarzalne miasto. Nasze autko mknie w
kierunku Słowenii...
Od
dłuższego czasu towarzyszy nam niepokojące
światełko rezerwy paliwa. Minęliśmy dopiero
Portogruaro a do Triestu mamy jeszcze kawałek.
Zastanawiamy się, czy benzyny starczy nam do
granicy – we Włoszech jest za drogo – ale
rokowania nie są pomyślne. Według licznika
niedługo zaczniemy jechać już tylko na
oparach. Za resztę posiadanych lirów decydujemy
się więc zatankować pięć litrów zielonej. Łatwo powiedzieć
ale trudniej zrobić – mijane przez nas stacje
są albo zamknięte albo automaty nie przyjmują
kart kredytowych. Zatrzymujemy się w końcu na
jednej z nich i Sebastian próbuje rozpracować
tamtejszy automacik. Okazuje się, że akceptowane są tylko banknoty o
nominałach od 10 000 lirów. Co prawda
dysponujemy taką gotówką ale nie w jednym
papierku. Heniek idzie więc do najbliższej
kawiarni i wymienia to co mamy na jeden prawie
nowy banknot. Dystrybutor grzecznie połyka
“przynętę” i zwraca nam jej równowartość w
benzynie. Taki zastrzyk powinien starczyć
Temperówce do Słowenii.
Krętą
serpentyną obniżamy się w kierunku dawnej
twierdzy a dzisiejszego wielkiego portu –
miasta Triest. W zapadających ciemnościach
podziwiamy w dole tysiące światełek.
Wjeżdżamy do centrum i zatrzymujemy się pod
głównym dworcem kolejowym. Wychodzę z
Sebastianem na poszukiwanie skrzynki pocztowej.
Po powrocie do samochodu zastanawiamy się co
dalej. Postanawiamy jeszcze dziś przekroczyć
granicę i zatankować bak do pełna. Główną ulicą
posuwamy się więc w kierunku Słowenii.
Drogowskazy
kierują nas a to w prawo, a to w lewo, a to
znowu prosto. Kluczymy po obrzeżach Triestu a
granicy jak nie widać, tak nie widać.
Zawracamy. Po zatankowanych wcześniej pięciu
litrach benzyny pozostały już chyba tylko
opary. Napięcie rośnie. Widok oświetlonych
zabudowań granicznych po pół godzinnej
tułaczce rozładowuje atmosferę – udało
się. Wjeżdżamy na Słowenię i w pobliskiej
Seżanie wykręcamy na stację benzynową. Klapa
na całej linii... zamknięte. W baku sucho a
do najbliższej miejscowości gdzie może być
stacja mamy dziewięć kilometrów. Ryzykując
utknięciem w polu ruszamy dalej.
Heniek
wyłącza silnik. Stoimy pod dystrybutorem na
małej stacji benzynowej w Diwaczy. Niestety –
buda jest już zamknięta a automatu nie ma. To
już koniec – trzeba tu nocować. O siódmej
rano otwierają to wtedy uzupełnimy braki.
Ciekawe tylko czy przyjmują tu marki niemieckie
bo miejscowej waluty nie mamy. Heniek wycofuje
auto na pobliski placyk. Stoją tu jakieś
ciężarówki i jedna osobówka ze śpiącymi –
jak nam się wydaje - ludźmi. Miejmy nadzieję,
że okolica jest spokojna bo na oparach benzyny
daleko nie uciekniemy... Po drugiej stronie ulicy
widać bank. Razem z Sebastianem idę sprawdzić
czy jest tam może bankomat. Znajdujemy to urządzenie i
Sebastian wkłada do niego swoją Visę. Ze
smutkiem wyjmuje wyplutą kartę – tutaj Visa
nie jest obsługiwana. Wracamy do samochodu.
Heniek z Kasią chcą się udać na spacer po
mieście. Ponieważ ze względu na późną porę
ich propozycja nie przypada nam do gustu -
idą sami. Sebastian zajmuje przednie fotele a ja
wygodnie rozkładam się na tylnej kanapie.
Zamykamy się od środka i zasypiamy... Budzi
mnie pukanie do okna. To nasza nocna para
wróciła. Szkoda tylko, że miasteczko jest
takie małe.
Gdyby było większe to może spacerowali by do
rana a tak trzeba zrezygnować z luksusowych
pozycji. Jest już grubo po północy gdy wszyscy
czworo ubrani w śpiwory zasypiamy we wnętrzu
Temperówki.
|