Wybija
ósma gdy przeciągając się wychodzę z
samochodu. Stacja benzynowa jest już czynna i
nawet można płacić w markach. Heniek
podjeżdża autem i tankuje do pełna. Jedziemy
do Postojnej.
Zatrzymujemy
się na niewielkim parkingu koło drogi. W dole
przebiega autostrada którą z racji
oszczędności staramy się nie jechać. Pogoda
jest ładna ale strasznie wieje. Opatulamy się
czym tylko można i zaczynamy przygotowywać
gorący posiłek – fasolkę po bretońsku.
Znowu się zacznie... Kasia z poświęceniem
pilnuje osłoniętej karimatą kuchenki gazowej.
Chlebek z mielonką, gorąca herbatka i fasolka
znikają w oka mgnieniu. Poprawiamy czekoladką i
ruszamy dalej.
Zajeżdżamy
na obszerny parking - Postojnska Jama. Jedna z
największych jaskiń Europy, jedyna z
kursującą podziemną koleją – oto co nas
czeka. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że co trzeci
samochód ma polską rejestrację... trzeba
będzie dokładnie pozamykać nasze autko...
Szeroki deptak otoczony budkami handlowymi
doprowadza nas pod główne wejście. Kupujemy
bilety na godzinę jedenastą. Ponieważ mamy
jeszcze trochę czasu to Heniek idzie szukać
bezpłatnej toalety a ja z Sebastianem raczymy
się zimnym browarem. Trzeba przyznać, że
przelicznik walutowy mają drakoński ale poza
markami nie dysponuję żadną inną walutą.
Do
wejścia ustawia się ogonek niezłych rozmiarów
ale gdy zaczynają wpuszczać my i tak wpychamy
się bez kolejki. Wchodzimy na oświetlony peron
i zajmujemy miejsca w nieosłoniętych
wagonikach. Długi rząd dwuosobowych ławek
szybko zostaje zajęty. Mała elektryczna
lokomotywa rusza
w trzy kilometrową trasę w głąb jaskini.
Trzeba nieźle uważać aby nie zawadzić głową
o sklepienie tunelu. Jedziemy krętymi tunelami,
obszernymi salami oraz niskimi korytarzami.
Wreszcie stacja końcowa – wysiadamy i
następne dwa kilometry będziemy pokonywać piechotą.
Dzielimy się na grupy językowe: Słoweński,
Niemiecki, Włoski i Angielski. My wybieramy
język Angielski. Największe poruszenie panuje
przy tabliczkach Słoweńskich i Włoskich. W
końcu podchodzi nasza przewodniczka i zaczyna
opowiadać to co wie. Ale jaja ! W naszej
grupce są praktycznie sami Polacy ! Teraz widać
który język obcy jest u nas najbardziej
popularny... a swoją drogą to mogli by
zatrudnić polskojęzycznego
przewodnika...oops...przepraszam: przewodniczkę
!
Nie
będę zanudzał opowieściami o cudownych
stalaktytach, stalagmitach, stalagnatach,
draperiach i makaronikach. Powiem tylko, że
widziałem różne jaskinie, ale żadna nie
miała tyle tego wszystkiego co Postojnska. W
jednej z sal pływają tu nawet małe
“jaszczurki” tzw. hjumeny. Heniek zachwyca się ich
oślizgłymi fizjonomiami... Po godzinie
dochodzimy do stacji kolejki i wracamy
trzykilometrowym slalomem do świata
zewnętrznego. Oczywiście uroda naszej
przewodniczki nie uszła uwadze części męskiej
wyprawy. Na niektórych osobników musimy więc trochę poczekać,
aż zakończą prowadzoną konwersację. W końcu
jesteśmy w komplecie. Spostrzegamy, że jest tu
także kryty basen o temperaturze wody ponad 30
stopni ! Już nic nie zdoła uratować
opierającego się przed kąpielą Sebastiana –
zostajemy. Zabieramy z samochodu
kąpielówki, ręczniki i grzecznie maszerujemy
po bilety. Płaci się tylko za wejście –
siedzieć można do oporu. Na basenie ruch
niewielki więc prawie cały jest do naszej
dyspozycji. Namiętnie gramy w wodną
koszykówkę (są zawieszone odpowiednie kosze) oraz próbujemy
ustawić trzypiętrową piramidę. Układ jest
podobny – na górze zawsze Kasia – tylko
dół się zmienia: albo ja podnoszę Sebastiana
albo Sebastian mnie. Dopóki Heniek nam pomaga
piramida nie wychodzi. W końcu udaje się i na
twarzy dyżurującego
ratownika pojawia się wyraz ulgi – do tej pory
bowiem spędzaliśmy mu sen z powiek swoimi
hałasami...
Sebastian
wraca do samochodu a my jeszcze przez godzinkę
zażywamy przyjemności kąpieli. W końcu i na
nas przychodzi czas. Idziemy do przebieralni...
gdzie są kluczyki od mojej szafki ? No tak – w
kosmetyczce Sebastiana. Czekam aż Heniek się
ubierze i przyniesie mi sprzęt do otwierania
garderoby...
Przyjemnie
wymoczeni szykujemy się do drogi. Zanim
znajdziemy się na trasie do Ljubljany
podjeżdżamy pod ładny zameczek wkomponowany w
grotę skalną. Robimy zdjęcia i już nas nie
ma...
Minęliśmy
stolicę Słowenii – Ljubljanę i kierujemy
się ku granicy z Austrią. Hmm... dzień powrotu
wybraliśmy nieciekawy. Właśnie skończyły
się turnusy i ludzie wracają do domu.
Zatłoczenie dróg wzrasta bardzo szybko.
Postanawiamy jak najszybciej przekroczyć
granicę. Na mapie wybieramy przejście
Loibltunnel. Gdzieś po drodze tankujemy paliwo i
wkrótce lądujemy na końcu ogromnego korka
samochodowego. Granica zapchana, czego można się było
spodziewać. Wychodzę z Sebastianem zobaczyć co
jest grane. Idziemy serpentynami pod górę
wzdłuż stojącego sznurka samochodów.
Zapowiada się ładne czekanie...
Za
szlabanem granicznym rozpoczyna się tunel.
Słoweński celnik informuje nas, że to
Austriacy wstrzymują ruch. Faktycznie, czerwone
światło przed tunelem potwierdza jego słowa.
Postanawiamy wrócić do Temperówki i policzyć
auta stojące w korku. Doliczyliśmy już do
sześćdziesięciu a naszego samochodu jak nie
widać tak nie widać. Ponieważ co jakiś czas
mijamy oczekujących Polaków to nie możemy
sobie odmówić przyjemności jaką jest
niewątpliwie zszokowana twarz rodaka.
Zbliżając się do upatrzonego delikwenta
zaczynamy głośno liczyć. Nie było by w tym
nic dziwnego gdybyśmy za każdym razem nie dodawali sobie kilku
“setek”. Trzeba było zobaczyć minę
polskiego kierowcy, gdy wskazując na jego auto
zamiast “osiemdziesiąt pięć” wymyka nam
się “czterysta osiemdziesiąt pięć”...
Mijając takiego nieszczęśnika kątem oka
spostrzegamy narastające poruszenie w jego aucie...
ciekawe o czym dyskutują...
...sto
czterdzieści osiem – Temperówka. Nie jest tak
źle jak by się mogło wydawać. Korek powstał
w ciągu godziny więc może po prostu jest
zmiana celników ? Przypuszczenie to zdają się
potwierdzać biegnące z góry grupki osób.
Samochody zapełniają się i po kilkunastu
minutach ruszamy powoli w górę...
Gładko
mijamy Słoweńskiego celnika i na włączonych
światłach wtaczamy się do długiego tunelu.
Przejechaliśmy już spory kawałek a drugiego
końca jeszcze nie widać. Nagle powolna ale
ciągła jazda kończy się. Czyżby Austriacy
znowu zamknęli szlaban ? Tego już za wiele.
Kierowcom puszczają nerwy i zaczyna się ogólne
trąbienie. Cały tunel huczy od klaksonów.
Bawimy się i my. Jak dzieci wyduszamy na
kierownicy różne melodie. Super ! Strajk
się udał bo po kilkunastu minutach ruszamy już
bez przeszkód do drugiego końca tunelu.
Austriacy wbijają nam pieczątkę i pozwalają
jechać dalej. Nareszcie możemy przyspieszyć.
Pędzimy w kierunku Wiednia.
Zjeżdżamy
na parking przy autostradzie. Stoją tu już dwa
polskie samochody z przyczepami. Ich
właściciele rozbili się tu na noc a ponieważ
pora jest bardzo późna nie odnotowujemy w
środku nich żadnego ruchu. Zatrzymujemy się w
pobliżu stolika z ławeczkami. Uzbrojeni w
czołówki przygotowujemy kolację. Na
stole rozpalamy posiadane świeczki. Zajadając
chleb z serem przyglądamy się gwiazdą na
bezchmurnym nocnym niebie Austrii. Wielki wóz,
Mały wóz, Kasjopea - niczym nie różnią się
od tych widzianych w Polsce... Sebastian upiera
się, aby
jechać non-stop do Katowic. Heniek jest jednak
sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Pakujemy
kufer Temperówki i ruszamy w stronę Czech.
Przejście
graniczne w Drasenhofen wita nas zmianą daty. A
więc rozpoczęła się...
|