Co
do mego życia...
O
rany co za zmiana ! Pobudki o 5.20 i ....
najprawdziwszy trening 6 razy w tygodniu ! Czy to
aby jestem ja ? Siłownia ? Czemu nie –
umawiamy się z kumplem we wtorki i czwartki na
rekreacyjne “ciężary”. Żegnaj majonezie, żegnajcie
słodycze... ale musze przyznać, że ten biały
serek na razowcu smakuje całkiem,
całkiem.... no ale gdyby nie obiadki
Anki (tj. moja żona) musiałbym chyba się
szybko poddać... Nowe motywacje, nowe cele,
całkowity zawrót głowy. To, że od prawie roku
nie mamy w domu telewizora także jej
zawdzięczam. Dnie zrobiły się zaraz dłuższe i nie
przeczę, pomagało mi to niesamowicie
utrzymywać narzucony rygor codziennych prac. Na
efekty nie trzeba było długo czekać... forma
zaczęła wracać i brat wyciągnął mnie nawet
na jakiś 3 kilometrowy bieg uliczny... jakże
dawno już nie startowałem w takich
imprezach. To czysta przyjemność dla całkiem,
całkiem wytrenowanego 72 kilogramowego cielska.
Hmm.... przyznaję, trochę mi się schudło i
mam problem z kupionymi w lutym spodniami – za
Chiny Ludowe nie mogę ich teraz włożyć, bo
wyglądam jak
w worku o trzy numery za dużym.
Co do Dolomitów...
Wyjazd
miał się odbyć przez zaprzyjaźnione z Heniem
biuro podróży jako wyprawa trekkingowa w
warunkach turystycznych. Miało jechać 8 osób
plus Heniek jako przewokier, czyli przewodnik –
kierowca Forda Transita. Żarcie miało
pochodzić z Polski, gotowanie na kuchenkach
gazowych, spanie w namiotach lub – jak to
zgrabnie ujął – gdzie popadnie. Miało to
trwać 9 dni z dojazdem i powrotem. Chodzić
mieliśmy po różnych szlakach tzw. Via
ferratach, włącznie z bardzo trudnymi.
Może
już dodam w tym miejscu, że ferraty to
ubezpieczone w większości stalową liną szlaki
wspinaczkowe o trudnościach od poziomu naszej
Orlej Perci w Tatrach do trudności o jakich nam,
polskim turystom górskim się nie marzyło....
Przewodniki po Dolomitach precyzują stopnie
trudności ferrat mniej więcej następująco:
Bez trudności – ścieżki nie
wymagające wspinaczki
Niezbyt trudno – odcinkami droga przez
skały; miejscami dla równowagi trzeba
podpierać się rękami; czasami krótkie
ubezpieczone i nie wymagające osobistej
asekuracji odcinki; zwykle mała ekspozycja; w
Tatrach Polskich odpowiednikami pod względem
trudności mogą być mniej więcej normalna
droga na Giewont i większość odcinków Orlej
Perci
Dosyć
trudno – dłuższe i wymagające
podpierania się rękami odcinki wspinaczki
skalnej; skała dobrze urzeźbiona więc jest
dużo wygodnych stopni i chwytów; eksponowane
odcinki wymagające osobistej asekuracji; kask
zalecany; w Tatrach odpowiednikami tego stopnia
trudności, a właściwie dolnej jego granicy, mogą być
najtrudniejsze odcinki Orlej Perci – w
Dolomitach jednak drogi są dłuższe i bardziej
eksponowane
Trudno – od tego stopnia
zaczynają się drogi wymagające doświadczenia
alpejskiego; długie, wymagające sporego
wysiłku i siły ramion odcinki wspinaczkowe;
miejscami małe oraz mniej wygodne stopnie i
chwyty; duża ekspozycja; w większości wymagana
asekuracja osobista i kask; krótkie odcinki
mogą prowadzić przez dobrze ubezpieczone
przewieszki lub trudnym nie ubezpieczonym
terenem; W Tatrach Polskich nie ma szlaków
odpowiadających temu stopniu trudności.
Bardzo trudno – odcinki wspinaczki
wymagające dużej siły rąk; miejscami ogromna
ekspozycja; ubezpieczenia często są
niewystarczające, ze względu na długie pionowe
odcinki luźno zwisającej liny; niezbędna
asekuracja osobista i kask; czasami może być
przydatna dodatkowa asekuracja własną liną
Wyjątkowo trudno – ekstremalne
“turystyczne” drogi wymagające pokonywania
przewieszek siłą ramion, trawersowania
eksponowanych, gładkich i nie dających oparcia
dla nóg fragmentów ścian; przeznaczone dla
ludzi o zacięciu sportowym i doskonałym
doświadczeniu, najlepiej połączonym z
przygotowaniem wspinaczkowym; na najtrudniejszych
odcinkach pożądana asekuracja liną.
Wypad
miał kosztować 1100 zł na łebka (żarcie,
ubezpieczenie, transport, noclegi ...) nie
wliczając w to wydatków własnych, typu: lody,
browar i w przypadku maniaków górskich – mapy
i pocztówki. I tak się cały czas sprawa
miała. Prawie do samego końca – jaki był
finał ? O tym później.
Przez
cały ten czas gromadziłem potrzebny sprzęt:
kask, zyper (czyli ‘longe’ lub jakoś tak) a
więc kawałek liny z dwoma karabinkami i
płytką hamującą, uprząż dolną i kilka
innych osobistych drobiazgów. Jednym słowem,
oprócz tych planowanych 1100 zł musiałem
trochę wydać na uzupełnienie swego stanu
posiadania oprzyrządowania górskiego – dawno
zresztą nie odnawianego. Kupiłem także
doskonałe przewodniki po Dolomitach Dariusza
Tkaczyka “Dolomity” cz. I i II, dwie mapy
Compasa z okolicami Cortiny d’Ampezzo (okazały
się chybione) oraz pochłaniałem każdą
informację o Dolomitach. Z książek i
Internetu.
Niestety,
w Internecie znalazłem niewielką ilość stron
poświęconych szlakom via ferrata więc trochę
musiałem się wysilić. W końcu nawiązałem
e-mailem kontakt z Przemkiem, który już był w
Dolomitach – dał mi on kilka cennych rad, a
przede wszystkim uspokoił mnie co do trudności
dróg. Stwierdził, że w przewodniku
przesadzają i nie trzeba “wciągać się na
ramionach”, “chodzić po ścianach bez stopni
i chwytów” ... uspokoiłem swoje niedoświadczenie wspinaczkowe i
nawet ambicjonalnie stwierdziłem, że nawet
jeśli to i tak dam radę ! Oczywiście Heniek
też mi mówił, że to co jest napisane to
“bujdy na resorach”, ale Heniek się wspinał
i pełzał po jaskiniach, więc sądzę, że
patrzy na to z innej strony... tej bardziej
pionowej. Rzeczywistość okazała się jednak
piękniejsza od marzeń... no i przewieszki też
były...tyle, że ubezpieczone.
|