Strona główna
Maratony i Ultramaratony
Dolomity - via ferraty
100km - Kalisz 2006
100km - Wiedeń 2007
1. Narodziny Wiednia
2. Trening ciała
3. Fizjologia
4. Przed biegiem
5. Bieg
6. Zakończenie
7. Dodatki - pliki, linki
Dolomity 1998
Blog
Księga gości
   
 


Na trening do Wiednia składa się cały okres zimowych przygotowań do wiosennego maratonu oraz cztery tygodnie po tym maratonie. Najważniejsze aspekty przygotowań to zbicie wagi oraz odpowiednie środki treningowe.

 a)    Waga… utrapienie wielu z nas….

Już jesienią, kiedy udało mi się zrzucić wagę do 78kg przed Kaliszem, nieśmiało postanowiłem sobie, że postaram się nie przybrać i zejść w końcu do tych 75kg na wiosnę. Skończyło się na 85 – 87kg po Nowym Roku. Czyli 3-5 kg nadwagi. Na szczęście przybrałem mniej niż ostatnio po odchudzaniu, nie przypilnowałem się i efekt jo-jo murowany. Kolejny raz musiałem wdrożyć plan chudnięcia ale tym razem chciałem to zrobić w sposób bardziej spokojny – zamiast 1kg na tydzień, może 1kg na 3 tygodnie. To zapobiegnie efektowi jo-jo, organizm będzie miał czas na stabilizację. Mniej słodyczy, regularniejsze jedzenie i jak najmniej tłuszczy oraz cukru, ciemne pieczywo… no wiecie, Ameryki nie odkrywam. Podstawa to mniej jeść, częściej i uważać co się je… no i nie głodować bo to nic dobrego nie przynosi. Niestety nie udało mi się do końca zrealizować planów i maraton w Rotterdamie uświadczył 80-81kg nacisku mojego ciała na asfalt, setka w Wiedniu podobnie – nie dość, że nie było to 75kg to jeszcze 2-3kg więcej niż miałem w Kaliszu. Różnica jest jednak taka, że mam długofalowe oczekiwania na pozbawianie się tłuszczu i psychicznie całkowicie zaakceptowałem bieganie setki z dodatkowymi kilogramami. Przecież i tak zrzuciłem 5-6kg ! Jak się okazało, nawet ciężki biegacz jest wstanie w miarę sprawnie pokonywać 100km… byle się do tego przygotować ! Dodatkowo, biega się z pewnym psychicznym „zapasem”. Nie raz wyobrażam sobie, jakie wyniki mógłbym robić gdybym był lżejszy… czyli dostrzegam dodatkowy potencjał na polepszanie swoich osiągnięć, którego nie ma osoba z prawidłową wagą biegacza… to co, że ona zwykle juz biega szybciej ode mnie… ważna jest ta świadomość posiadania czegoś w rękawie, nawet, jeżeli nie uda się tego z rękawa wyjąć. Przynajmniej nie tak szybko.

Mając świadomość własnej wagi (niektórzy się obruszą, że uzurpuję sobie prawo należenia do wagowych biegaczy… bo wiedzą, że ważyłem więcej), ale stabilnej i ciągle wolno opadającej, bardzo dużą uwagę przywiązuję do odpowiedniego obuwia (z dużą amortyzacją). Niektórym wydaje się dziwne, że po przebiegnięciu 100km nie bolą mnie kolana… ale to prawda, odpowiednie obuwie jest tutaj jednym z najważniejszych elementów. Lepiej nie kupić jakiejś tam koszulki czy spodenek ale na buty lepiej nie żałować. Nie czekam też, aż mi się buty rozkraczą tylko wymieniam na nowe zanim doszczętnie nie stracą swoich amortyzujących właściwości. Dla przykładu, Nike Pegasus z poduszką powietrzną wytrzymują mi 1500km, Asics Nimbus z amortyzacją żelową to jakieś 1000 – 1200 km. Trudno, jak się ma swoje lata i wagę to trzeba ponosić tego konsekwencje. Bieganie ma być powodem do radości i zdrowia a nie do chodzenia po lekarzach. Trzeba było tyle nie jeść.

b)    Trening, czyli to co jest dla nas najlepsze

Swoje metody treningowe nie raz opisywałem na grupach dyskusyjnych. Chciałbym jednak wspomnieć tutaj kilka rzeczy, w końcu trening jest tym, co najbardziej lubimy i co nas określa… jak nie lubisz trenować to pewnie gdzieś zagubiłeś to coś i musisz się po to wrócić. Ja lubię trenować.. ale nie wszystko w treningu mnie pociąga. Nie bawią mnie już treningi szybkościowe i YASSO jest jedynym z nich który jestem wstanie znieść dla dobra wyniku w maratonie. W tym roku postanowiłem jednak pójść trochę inną drogą, już pod kątem ultramaratonów. Efektem przemyśleń było postawienie tezy, że do dobrego wyniku albo mogę dojść „krótszą” drogą przez robienie krótszych ale szybszych treningów, bieganie tempa na stadionie – jednym słowem mniej kilometrów ale trening bardzo intensywny i kontrolowany. Nie oznacza to wcale, że łatwiejszy ! Ba, dla amatora to trening trudniejszy, gdyż trzeba zdawać sobie sprawę z różnic pomiędzy OWB I, OWB II (ogólna wytrzymałość biegowa), wytrzymałością tempową i szybkościową oraz odpowiednio to dawkować i kontrolować. Mnie to już nie bawi. Jest jeszcze inna droga w myśl mojej tezy – dłuższa w czasie ale także możliwa – czyli dojście do dobrego wyniku przez trening typowo wytrzymałościowy. Czyż ultrasi nie biegają maratonów po 2:30 ? Też tacy są ! Sprawdziłem i korespondowałem z takimi ! Postanowiłem zatem biegać to co najbardziej lubię czyli normalne wybiegania OWB I w granicach 20km, raz na tydzień długie wybieganie też OWB I około 30 – 35km oraz konieczny i nieodzowny drugi zakres czyli OWB II. To właśnie ten OWB II ma polepszać moją szybkość przelotową. Potrwa to wolniej ale podparte kilometrami z OWB I jest jak najbardziej możliwe – przynajmniej do granic mnie zadawalających. Bardzo ważne jest wsłuchiwać się w swój organizm i mieć świadomość, że biegać szybko na treningach wcale nie oznacza biegać szybciej na zawodach – organizmowi trzeba dać szansę na trening a nie na „zajeżdżanie się” na treningu. Doświadczyłem tego w lutym tego roku. Chcąc pobić swój rekord w kwietniowym maratonie wprowadziłem w styczniu-lutym trening szybkościowy YASSO oraz OWBII w tempie maratonu…. Tak jak to zwykle robię, tylko, że teraz o miesiąc wcześniej. Nie byłem przygotowany. Mimo progresu na treningach, organizm nie szedł do przodu, przedobrzyłem. Jak zrozumiałem, że popełniłem błąd to zwolniłem na treningach…. Po dwóch tygodniach wolniejszego biegania OWBII i rezygnacji z Yasso poczułem progresję w wytrzymałości. Dodatkowo, każde wybieganie to było 20km, które najbardziej lubię. W połączeniu z długim wybieganiem w niedzielę tygodniowy kilometraż zamykał się w 100 – 140km na 5-7 treningów tygodniowo… przeważnie było to 5-6 treningów, zawsze jakiś dzień wypadał ze względu na pracę zawodową i wyjazdy.

Z czasem, jak nie przebiegłem tych 20km to czułem, jakbym na treningu nie był. Najdłuższy trening w okresie przygotowań to 35km nie licząc jednej wycieczki 38-kilometrowej w grudniu 2006. Jak widać nie ma tu tych przerażających ilości kilometrów. Jest pewna konsekwencja i bieganie zamiast truchtania. Nie ma też ścigania się na treningu i jest dbanie o regenerację – słuchanie organizmu, rozumienie co ma nam do powiedzenia. Jak pewnego dnia mówi, że jest zmęczony to zwalniamy, skracamy trening lub rezygnujemy. Nie jesteśmy maszynkami do biegania. Ciało biega z umysłem i jak jednemu coś nie pasuje to jak w małżeństwie nic dobrego z tego nie będzie.

Pewnie ktoś zapyta a co z siłą biegową ? Dla niektórych to klucz-wytrych lub czarna magia…. Nie, nie robiłem żadnej siły biegowej o jakiej pewnie myślicie. Robiłem siłę biegową w funkcji biegania czyli po górkach (niezbyt stromych), po różnej nawierzchni bez wybrzydzania, że tempo spada – jak piasek to piasek, jak śnieg, to śnieg… Bardzo fajnym treningiem jest bieganie OWB II w siodełku czyli jak mamy pętlę, gdzie jest dłuuuugi podbieg i krótszy zbieg.

Dla dociekliwych dodam, że OWB I wychodził mi średnio w przedziale 4:40 – 4:50 minut na km. Oznacza to, że tempo w trakcie takich 20-tek wychodzi mi od 5:00/km do 4:30/km. Drugi zakres usiłowałem biegać w tempie 3:55/km w ilości 10 – 12km ale potem zrezygnowałem i biegałem 12-15/km w tempie 4:00-4:15/km … generalnie wg samopoczucia. Długie wybiegania 30 – 35km wychodziły mi w tempie 4:30 – 4:50/km.

Mam nadzieję, że odmitologizowałem trochę sferę treningu. Nie wiem czemu tak mało osób zamieszcza w Internecie swoje plany treningowe wraz z przemyśleniami i osiąganymi wynikami. Można by sobie wtedy robić własne syntezy w bardziej świadomy sposób. Zachęcam do tego – proszę nie kopiować treningu kropka w kropkę bo nasze organizmy się różnią, nasza psychika potrzebuje czasami czegoś innego… ale im więcej informacji mamy i przykładów oddziaływania takiego treningu na dana osobę o określonym wieku/wadze, tym lepszym trenerem dla samego siebie możemy być .